Gadanie Gadesa. Rozmaitości. Witajcie w kolejnym odcinku Gadania Gadesa. Dzisiaj wyjątkowo nie będzie testu mikrofonu, aczkolwiek do tych testów trochę nawiążę. Chciałbym za to porozmawiać chwilę o tym, jak się zmieniło moje podejście do nagrywania podcastu, no i nie tylko podcastu, oraz jakie wnioski wyciągnąłem po tym czasie. Wymaga to cofnięcia się w czasie mniej więcej do początku roku 2021. Wówczas od ponad roku już walczyłem z nagrywaniem amatorskich audiobooków. Celowo mówię walczyłem, bo ciągle nie byłem zadowolony. Ciągle coś mi przeszkadzało i ciągle coś nie dawało mi spokoju. A to pogłos, a to szumy, a to dudnienia, a to zbyt niski poziom nagrywanego sygnału, a to nieumiejętność obrobienia nagrania. Walczyłem z tym wtedy bardzo wybiórczo i tak trochę po partyzancku, a na chybił trafił, co dziś wydaje mi się nieco zabawne. Na przykład wytłumiałem pogłos w pokoju za pomocą fotograficznej blendy i materaca z łóżka córki. Czy wbijałem w ścianę haki, na których wieszałem sznur, a na tym sznurze koce. Naprawdę robiłem takie rzeczy. Żeby nagrywać bez szumiącego komputera katowałem mój mały rejestrator Tascam DR-05, podłączając do niego przez przejściówkę różne mikrofony i przedwzmacniacze. W końcu gniazdo mini jack w tym rejestratorze tak się wyrobiło, że musiałem bardzo delikatnie układać wszystko na blacie stołu, żeby uniknąć trzasków i buczenia. Nie wiedziałem też jak ustawiać poziom zapisu. Za wysoki dawał duże szumy i czasem przesterowania, za niski jeszcze większe szumy, kiedy pogłośniałem to w postprodukcji. Mając mikrofon podłączony do przedwzmacniacza, nie wiedziałem czy końcowy poziom zapisu regulować poziomem wzmocnienia, poziomem wyjściowym z przedwzmacniacza, czy w końcu poziomem wejściowym w rejestratorze. Potem eksperymentowałem z różnymi mikrofonami, aktywatorami, różnymi konfiguracjami połączeń i najgorsza była niepewność, czy uzyskiwane efekty to wynik mojego braku umiejętności w tym całym łączeniu i konfigurowaniu, czy faktycznie ograniczenia sprzętowe. No bo wiecie, nagranie może buczeć albo szumieć dlatego, bo tak brzmi mikrofon, albo dlatego, że używamy kiepskich kabli, bo mamy przydźwięk sieciowy, bo mamy pogłos, czy hałas w pokoju, bo źle ustawiliśmy poziom nagrywania, bo jesteśmy za daleko albo za blisko mikrofonu, no i tak dalej, i tak dalej. Może być mnóstwo powodów. Rzecz się troszkę wyklarowała w momencie wymiany rejestratora na nowszy model, czyli Tascam DR-100 oraz po nabyciu Rodecastera. W tym momencie mogłem już porównywać efekty z różnych źródeł, no i w ten sposób dochodzić do jakichś wniosków, co z czego może wynikać. Starałem się też poznawać dużo materiałów i podpytywać różnych ludzi na forach, w grupach facebookowych, to akurat wprowadziło sporo chaosu i zamieszania do tego, co wiedziałem, bo co jedna osoba to inna opinia. Spotkałem się też w praktyce z takimi sytuacjami, gdy fani jakiegoś rozwiązania czy urządzenia wprost za cenę honoru bronili swojego pupila. No i tak, tutaj musi pojawić się wzmianka o mikrofonie Shure SM7B, bo czymże byłby odcinek mojego podcastu, gdyby się nie pojawił ten mikrofon. Otóż SM7B to wręcz kanoniczny przykład rozminięcia się entuzjastycznego podejścia testerów z szarą rzeczywistością. Mikrofon ten jest dość specyficzny, bo podłączenie go do takich zwykłych przedwzmacniaczy w interfejsie audio czy w rejestratorze powoduje powstawanie szumów w nagraniu, bo te przedwzmacniacze są po prostu zbyt słabe dla tego mikrofonu. I ten szum absolutnie nie daje się zlikwidować po zastosowaniu na przykład aktywatora, co właśnie wszyscy wyznawcy SM7B sugerują. No i bardzo mało jest wręcz materiałów, w których ta niedogodność jest ujawniana. Zwykle mówi się tylko co najwyżej o słabym poziomie sygnału, który trzeba wzmacniać właśnie za pomocą aktywatora, no i co też, tak nawiasem mówiąc, okazało się półprawdą. Niektórym ten szum SM7B wprawdzie przeszkadzać nie będzie. Mnie na początku doprowadzał do rozpaczy, bo nie wiedziałem, czy jest spowodowane tym, że ja źle używam tego mikrofonu, czy że mam uszkodzony egzemplarz, czy po prostu tak to wygląda. Na szczęście, gdy zrozumiałem istotę pochodzenia tego szumu, przestałem się już tym przejmować, chociaż do tej pory uważam ten mikrofon za przesadnie faworyzowany i nieco przereklamowany. Równolegle do zabaw sprzętowych odbyłem też szereg rozmów z logopedą, tutaj pozdrawiam cię Marto, co pozwoliło mi nieco skorygować najbardziej irytujące błędy w wymowie. Ukończyłem też adaptację akustyczną mojego domowego studia, no i oto jestem w momencie, gdzie nic, może poza wolnym czasem, mnie nie ogranicza. Mogę bez problemu nagrywać, nie mam pogłosu, nie mam szumu, a nawet jeśli mam szum, to potrafię się go pozbyć. Mogę też nagrywać na setkę, czyli sięgam po mikrofon podłączony do rodkastera, włączam nagrywanie, no i po prostu gadam do mikrofonu. To się dzieje na przykład teraz, bo nagrywam ten odcinek nawet nie wyłączając komputera i nie zamykając okna w pokoju. Mówię o tym wszystkim, zresztą mam wrażenie, że już nie po raz pierwszy, z jednego powodu. Otóż chciałbym wam przekazać, żeby nie dać się zwieść technologicznemu terrorowi. Tak nazwałem na własne potrzeby zjawisko, gdy znaczenie sprzętu jest przesadnie podkreślane i niepotrzebnie demonizowane, zwłaszcza przez początkujących adeptów nagrywania. Osoby takie zwykle na samym początku pytają na różnych forach czy grupach, czego potrzebują, jakiego mikrofonu, jakiego rejestratora, jakiego sprzętu. No i słyszą później, że muszą kupić taki i taki mikrofon, zwykle im droższy tym lepszy. Do tego taki i taki interfejs audio, no też im droższy tym lepszy. Do tego oczywiście drogie słuchawki do kontrolowania tego co się nagrywa, no bo w tanich niczego nie usłyszysz, wiadomo. Rzecz jasna zdarzają się głosy rozsądku, zwłaszcza na grupach typowo podcastowych, gdzie zwykle doradzają praktycy, którzy po prostu prowadzą podcasty. No ale jak człowiek poczyta, że doradzają mu mikrofon za 200 zł, w innym miejscu za 500 zł, a jego ulubiony podcaster to w ogóle nagrywa tym właśnie sławetnym SM7B za 1600 zł, no to trudno to sobie na początku jakoś sensownie poukładać. W ogóle zadajcie sobie może pytanie, co wami kieruje, kiedy wybieracie podcasty do słuchania. No bo zakładam, że jakieś podcasty słuchacie, nie tylko ten mój. I odpowiedzcie sobie na pytanie, czy to, że słuchacie dany podcast wynika z faktu, że akurat ten podcaster nagrywa za pomocą, nie wiem, Neumana U87, albo ma ten świetny rejestrator, nie wiem, Zoom H8 na przykład. No nie sądzę. Myślę, że te akurat rzeczy są na samym końcu listy zalet danego podcastu. Zresztą przez wszystkie miesiące, które minęły odkąd prowadzę podcast, coraz bardziej przekonuję się, że jakość nagrania zależy w mniejszym stopniu właśnie od sprzętu, a w dużo większym od pomieszczenia, w którym się nagrywa, i od nas, od nas samych, od osób, które mówią do tych mikrofonów. Ja miałem jeszcze na początku roku irytującą manierę mówienia do mikrofonu prawie szeptem. Mruczałem w bezpośredniej bliskości mikrofonu, a potem się zrzymałem, że głośność sygnału jest za niska i pojawiają się szumy, a do tego jeszcze mam głośne oddechy nagrane i mlaski. No i to wszystko plus niezbyt precyzyjna dykcja i embolofazję, czyli dźwięki na mysł, powodowały, a nawet teraz też powodują, że te moje nagrania były dalekie od doskonałości. Zresztą do tego wniosku, że sprzęt to nie wszystko, doszedłem też po przeprowadzeniu testów 11 modeli mikrofonów. Teraz jestem w trakcie publikacji tych testów, ale tak naprawdę one są już wszystkie zarejestrowane i czekają na te publikacje. Okazuje się, że nieprawdą jest to, co rok temu brałem za pewnik, że to mikrofon w dużej mierze odpowiada za jakość ostatecznego nagrania. A okazuje się, że w praktyce jego rola jest dużo, dużo mniejsza, przy czym chciałbym być dobrze zrozumiany. Absolutnie nie twierdzę, że mikrofon nie ma żadnego wpływu na jakość dźwięku. Oczywiście, że ma, ale nie aż taki, jakby się początkowo wydawało. Chętni mogą zgadywać na przykład, czym nagrywam dzisiejszy odcinek. Czy jest to mikrofon za kilkadziesiąt, kilkaset, czy kilka tysięcy złotych. Nie mając punktu odniesienia trudno to ocenić. Tak mi się wydaje. Ale tekst jest w miarę zrozumiały, nie szumi, nie trzeszczy, no więc czy trzeba czegoś więcej? W ogóle do powyższych refleksji skłoniła mnie wymiana zdań z Wojtkiem Górkiem, którego podcast Jak Żyć Lepiej przy okazji polecam waszej uwadze. Wojtek zwrócił mi uwagę na to, że w początkowych odcinkach traktowałem mój podcast z pewnym takim lekceważeniem. No i faktycznie tak było. Podcast miał ideowo stać się czymś w rodzaju poletka doświadczalnego, w którym sprawdzę dwie rzeczy. Sposoby nagrywania oraz umiejętność przeprowadzania wywiadów, czy też w ogóle rozmów. Testowanie sposobów nagrywania potrzebne mi było do znalezienia tego jedynego, który posłuży mi do nagrywania audiobooków tak, by brzmiały one spójnie i dobrze. Wówczas wierzyłem jeszcze, że da się taką receptę przygotować. Przeprowadzanie wywiadów zaś korciło mnie dlatego, że lubię rozmawiać z ciekawymi ludźmi, a nigdy tego nie robiłem z towarzyszeniem mikrofonu. Okazało się jednak, że o ile testy przerodziły się w swego rodzaju pasję poznawania technologii, no to wywiady po kilku odcinkach umarły śmiercią naturalną, kiedy po próbach namówienia kilku osób na wywiad nic z tego nie wyszło. Być może jestem kiepskim organizatorem, który nie potrafi tego wszystkiego dopiąć i nie jest wystarczająco cierpliwy. Być może tak właśnie jest, a być może powinienem zmienić podejście i zamiast rozmawiać z gościem o gościu, to powinienem może zrobić jakieś wywiady tematyczne. Może i tak. Tak czy inaczej zmierzając powoli do końca, chciałbym przekazać wam, drodzy słuchacze, że to nie mikrofon sprawia, że będzie się was słuchało z zaciekawieniem. Ktoś może wprawdzie zakrzyknąć, ha ha, hola hola, łatwo ci mówić, skoro masz tony sprzętu, zaadaptowane domowe studio i furę oprogramowania do obróbki. No to prawda, mam, ale po tych wszystkich miesiącach najlepiej sprawdza mi się zwykle najprostszy zestaw. Po prostu mikrofon podłączony do rejestratora, minimalna obróbka, no i jakiś skrypt, scenariusz, żebym wiedział o czym mam mówić. Jedyne do czego bym was namawiał, to stosowanie popfiltra, albo jakiejś gąbki na mikrofon, no i unikanie pogłosu w nagraniu. W jakikolwiek sposób, nie znaczy to, że od razu macie budować sobie studio w domu, montować wszędzie panele akustyczne, czy tapetować pokój gąbkami, no nie o to mi chodzi. Bardziej chodzi o to, żeby znaleźć sobie gdzieś w domu miejsce, gdzie po prostu dobrze brzmi nasz nagrany głos. Czy, nie wiem, usiąść rzeczywiście przed tą przysłowiową, otwartą szafą z ubraniami i mówić do niej z bliskiej odległości. Czy po prostu zbliżyć usta do mikrofonu, żeby zminimalizować ten pogłos. No sposobów jest troszkę, a naprawdę minimalizacja pogłosu daje brzmieniu o wiele więcej niż wymiana mikrofonu na dwa razy droższe. Takie jest moje zdanie. No i z tą refleksją Was dzisiaj zostawiam. Do usłyszenia. .