Gadanie Gadesa. Rozmaitości. Witam w kolejnym odcinku podcastu Gadanie Gadesa i kolejnym, w którym zajmuję się aktywatorami. Ale spokojnie, już w następnym odcinku definitywnie zakończę ten temat, żeby już nigdy do niego nie wracać.
Nie mogę jednak sobie darować testu jednego z najbardziej znanych aktywatorów na rynku, czyli Claute'y Tera CL1. Jeśli ktoś jeszcze nie wie, co to jest aktywator, no to krótko wyjaśnię, że jest to coś w rodzaju przedwzmacniacza podłączonego między mikrofonem dynamicznym lub wstęgowym, a urządzeniem rejestrującym.
Aktywator jest zasilany napięciem phantom, więc urządzenie rejestrujące musi potrafić dostarczyć takie napięcie, żeby go zasilić. Jego zadaniem jest, no tutaj wybaczcie uproszczenie, podniesienie głośności sygnału o dwadzieścia parę decybeli, dzięki czemu łatwiej można wysterować wejście w urządzeniu rejestrującym.
Mikrofony dynamiczne i wstęgowe ze względu na swój sposób działania wytwarzają dość słaby sygnał, więc bez aktywatora wejście w urządzeniu rejestrującym trzeba zwykle dość mocno rozkręcić. Jeżeli przedwzmacniacz w tym urządzeniu jest dosyć słaby i mocno szumi, zwłaszcza kiedy jest forsowany, czyli właśnie rozkręcany do maksimum, aktywator pozwoli obniżyć poziom wejściowy, no i jest to w zasadzie jedyne sensowne zastosowanie, które przez tych parę miesięcy korzystania z tego typu urządzeń zdołałem dla nich wymyślić.
Więcej o tym będzie jeszcze w kolejnym odcinku. Cloudlifter jest aktywatorem bez mała kultowym, a przynajmniej bardzo znanym. Kto wie, być może najbardziej znanym z wszystkich aktywatorów. Większość filmików, które pokazują np.
testy mikrofonu Shure SM7B pokazują współpracę tego mikrofonu właśnie z Cloudlifterem. Skąd, jak sądzę, wzięło się krążące po sieci przekonanie, że SM7B wręcz musi być kupiony w parze z aktywatorem, bo bez tego nie da się niczego porządnie nim nagrać.
Sam zresztą padłem ofiarą tego typu przesądu i przez jakiś czas wierzyłem święcie, że faktycznie jest to prawda. Właśnie dlatego przetestowałem aż kilka różnych aktywatorów, a w końcu wpadłem też na Cloudliftera, który bardzo mnie ciekawił, bo skoro jest taki popularny, to faktycznie musi być chyba najlepszy.
Urządzenie dociera do użytkownika w kartoniku o dość sporych rozmiarach, w porównaniu np. do paczki z Fetheadem, no i też swoje waży. Po wyjęciu oczom ukazuje się duża i ciężka metalowa niebieska skrzyneczka z wejściem i wyjściem w formacie XLR.
W odróżnianiu od pozostałych moich aktywatorów, Cloudliftera nie da się podpiąć bezpośrednio do mikrofonu, trzeba koniecznie używać dwóch przewodów, jednego do mikrofonu, a drugiego do urządzenia rejestrującego. Podłączyłem, włączyłem rodcastera i przez chwilę myślałem, że coś się zepsuło.
Sygnał był podejrzanie cichy. Było to wynikiem tego, że wcześniej mikrofon miałem podpięty przez aktywator ESE Dynamite DM1. Postanowiłem zatem użytkowanie rozpocząć od testu porównawczego z pozostałą stawką moich aktywatorów, czyli ESE Dynamite, Fethead i Clark Technic CT1.
Procedurę i wyniki znajdziecie we wpisie na blogu, adres umieszczam w opisie odcinka. Tutaj będzie tylko słowo podsumowania, a to słowo brzmi niestety tragedia. Tragedia dlatego, że Cloudlifter okazał się być cichszy nawet od Clark Technica CT1, nie osiągając 20 dB wzmocnienia przy 25 dB deklarowanych przez producenta.
Sprawdziłem to nawet na stronie, ale okazało się, że producent był sprytniejszy niż ja, ponieważ w materiałach dostępnych na stronie opisał deklarowane wzmocnienie jako do 25 dB, a nie konkretnie taką liczbę. Niemniej we wszystkich testach, które zdarzy Wam się obejrzeć na przykład na YouTubie, będziecie słyszeć, że Cloudlifter podnosi sygnał o 25 dB, co nie jest do końca prawdą.
Brzmi to może niewiarygodnie, że nie ma nawet tych 20 dB, ale takie są fakty. Pomiary robiłem wielokrotnie i chociaż czasem udawało się dostać 20 albo nawet 21 dB, to jest to i tak wynik kiepski, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę sławę i cenę, przede wszystkim cenę tego aktywatora.
Wspominałem wcześniej, że dynamite jest drogi, prawda? Otóż Cloudlifter jest prawie dwa razy droższy od niego, a ponad siedem razy droższy od Clark Technica. W osiągach zaś Cloudlifter ustępuje aktywatorowi dynamite aż o 10 dB.
To naprawdę jest duża, bardzo słyszalna różnica. Wnioski mam takie, że Cloudlifter może i jest dobrze zbudowany, może i ma doskonale dobrane podzespoły, jednak w porównaniu z bezpośrednią konkurencją okazuje się po prostu słabszy.
Gdyby kosztował 1,4 tego co kosztuje, no to można by przymknąć oko. Jednak po pierwsze daje słabe wzmocnienie, a po drugie wymaga dodatkowego przewodu. Wprawdzie osobiście i tak wolę aktywatory podłączać w ten sposób, czyli dwoma przewodami, bo mikrofon wygląda dosyć dziwnie, kiedy podłączymy do niego najpierw aktywator, a potem wtyczkę XLR.
To się wszystko strasznie wydłuża i wygląda dosyć osobliwie, ale w warunkach polowych mogę używać wszystkich pozostałych aktywatorów, jeśli mam tylko jeden przewód pod ręką, no to nie jestem na straconej pozycji. W przypadku Cloudliftera nie mogę tego zrobić, bo muszę mieć koniecznie dwa przewody XLR.
Pewną niedogodnością mogą być też gabaryty i masa urządzenia. Na pewno nie wybrałbym tego aktywatora do podręcznej torby i do nagrań w terenie. Jest na to za duży i za ciężki. Dla kogo zatem jest ten sprzęt? Prawdę mówiąc nie wiem.
Chyba tylko osoby ślepo zapatrzone w poradniki na YouTube mogą nabyć to cudo. Naprawdę ten sam albo i lepszy soniczny efekt uzyskamy kupując urządzenie dużo tańsze. W wypadku Cloudliftera płaci się ewidentnie za markę i za internetową sławę, którą z niewiadomych dla mnie przyczyn owiany jest Cloudlifter.
Być może stał się sławny, bo był jednym z pierwszych tego typu urządzeń. Dzisiaj jednak to jest bez znaczenia, bo są na rynku produkty dużo lepsze, a przy tym tańsze. Czasem mówiąc trzeba by się w ogóle zastanowić czy w ogóle potrzebujemy aktywatora, żeby cokolwiek nagrywać mikrofonem dynamicznym.
© 2024 Konrad Leśniak