Powrót

068 Narzędziownik podcastera. Mikrofon Lewitt LCT040

Witajcie w kolejnym odcinku podcastu Gadanie Gadesa. Dziś znów testuję mikrofon, który nie jest klasycznym modelem do nagrywania podcastu, czy do nagrań lektorskich. Słyszycie bowiem jeden z pary mikrofonów LLUID LC-T040. Są to małe mikrofony pojemnościowe z małą kapsułą i nazywane są zwykle paluszkami albo overheadami, bo zwykle służą do nagrywania na przykład perkusji, kiedy są zamocowane nad nią.

Jak wspomniałem mam do dyspozycji dwa takie mikrofony, bo są one dobrane specjalnie pod kątem nagrań stereo no i wykorzystuję je właśnie do nagrań dźwięków, na przykład scenerii dźwiękowej. Skoro jednak już mam takie mikrofony, no to co szkodzi wypróbować je przy nagrywaniu głosu na potrzeby podcastu na przykład.

Zwłaszcza, że ostatnio nagrałem właśnie parę odcinków za pomocą LCT-040. Kupując ten mikrofon dostajemy w solidnym pudełku nie tylko sam sprzęt, w moim przypadku dwa egzemplarze mikrofonu, ale także saszetkę etui, gąbkę mającą nieco stłumić podmuchy, sztywny uchwyt statywowy oraz instrukcję i naklejkę.

Aby wykorzystać ten sprzęt trzeba mikrofonowi dostarczyć zasilanie Phantom. Ma on zwykłe gniazdo XLR. Od strony konstrukcyjnej nie ma się do czego przyczepić. Wprawdzie mikrofon sprawia dość delikatne wrażenie na początku, no bo jest po prostu malutki, ale zarówno obudowa jak i siatka grilla są dość odporne, choć przyznam, że początkowo bardzo się stresowałem, kiedy mocowałem osłonę przeciwwietrzną Rode WS8, bo ona dość ciasno wchodzi na ten mikrofon.

Sam mikrofon jest naprawdę niewielki, gabarytami zbliżony do dużego wtyku XLR i w sumie jest mniejszy od na przykład aktywatora Dynamite. LCT 040 ma charakterystykę kardioidalną i tak brzmi kiedy nagrywam na wprost z odległości około 10 do 15 cm.

Tak z boku pod kątem 90 stopni, a tak brzmi nagrywany z tyłu. Jeśli chodzi o efekt zbliżeniowy, to owszem jakiś niewielki występuje, no ale naprawdę niewielki. Zresztą nie bardzo jest z niego jak skorzystać, bo mikrofon jest bardzo podatny na podmuchy i uratować nas może tylko deadcat, czyli futerko, albo ewentualnie popfiltr, z którego zresztą korzystam w tej chwili.

Do nagrań w terenie osłona typu deadcat będzie jednak niezbędna. Ja używam tak jak wspomniałem Rode WS8, która jest jednak troszkę ciasna, bo ona jest przeznaczona na mikrofony o troszkę mniejszej średnicy, tak gdzieś 20 mm.

Luit LCT 040 ma 24 mm średnicy. Niestety dostarczona z mikrofonem gąbeczka ma znaczenie bardzo symboliczne, zresztą posłuchajcie. Bez żadnych osłon frazy testowe brzmią następująco. Piekarz Piotrek przyniósł pizze, peperoni po południu oraz poproszę papier pakowy do pakowania paczek.

Z firmową gąbeczką. Piekarz Piotrek przyniósł pizze, peperoni po południu oraz poproszę papier pakowy do pakowania paczek. Teraz zdjąłem gąbeczkę i nagrywam tak jak reszta odcinka za pomocą popfiltra. Piekarz Piotrek przyniósł pizze, peperoni po południu oraz poproszę papier pakowy do pakowania paczek.

A to nagranie z założonym deadcatem Rode WS8. Piekarz Piotrek przyniósł pizze, peperoni po południu oraz poproszę papier pakowy do pakowania paczek. Odległość taka jak w poprzednich próbach, czyli mniej więcej 10-12 cm. Nieco martwi stosunkowo wysoki poziom szumów własnych.

Według producenta jest to 20 dB ważonych krzywą A. No i zdecydowanie jest to dużo więcej niż na przykład LCT 440. Ale to wiadomo, tamten mikrofon jest bardzo cichy. Gdyby komuś zależało na podobnych mikrofonach, ale mniej szumiących, powinien zainteresować się na przykład Rode NT5, który ma 16 dB ważonych krzywą A, albo SE8, 13 dB A.

No i jest oczywiście także Neumann KM184, klasyka tego typu mikrofonów i on również ma szumy na poziomie 13 dB ważonych krzywą A. Jeśli chodzi o nagrywanie z różnych odległości, to to jest nagranie z 10-15 cm. Tak brzmi mikrofon z 30 cm.

A to jest nagranie mniej więcej z metra. Podatność na stukanie jest niestety spora. Teraz zastukam statyw. A teraz w obudowę mikrofonu. Z tego względu do nagrań terenowych wypadałoby postarać się o jakieś elastyczne mocowania, na przykład firmy Raicott, no bo te sztywne dostarczone przez producenta bardzo mocno przenoszą drgania, na przykład z boomu.

One nadają się bardziej do takiej pracy studyjnej. Na koniec fragment lektorski. Hugh Lofting i dr Dolittle, jego zwierzęta. Pokój był bardzo mały, bez okna i o niskim suficie. Całe umeblowanie składało się z jednego tylko krzesła.

Dokoła ścian stały wielkie beczki przyśrubowane do podłogi, aby nie staczały się na siebie podczas chwiania i kołysania statku. Nad beczkami, na drewnianych hakach wisiały cynowe dzbany różnej wielkości. Mocna woń wina przesycała cały pokój.

W środku zaś, na podłodze, siedział mały, może ośmioletni chłopaczek i płakał gorzko. Przyznam, że jestem zaskoczony całkiem sensownym brzmieniem tego mikrofonu w zastosowaniach wokalnych. Według producenta jest to raczej mikrofon instrumentalny lub do nagrywania odgłosów.

Wprawdzie dość mocno podbite są górne częstotliwości, jak to u Louita, ale z punktu widzenia nagrań terenowych to akurat dobrze, bo po założeniu Deadcata właśnie te częstotliwości są najmocniej tłumione, a tutaj jest z czego odejmować, więc finalny dźwięk brzmi bardzo przyzwoicie.

Nagrań pary mikrofonów LCT 040 mogliście już posłuchać na moim podcaście, no bo nimi rejestrowałem większość przestrzennych dźwięków tła. No chyba, że akurat testowałem Tascama X8, to wtedy rejestrowałem jego mikrofonami. Jeśli jednak wam mało, no to w opisie wrzucę link do jeszcze jednego tego typu nagrania.

Czas na małe podsumowanie. Mikrofon jak na swoją cenę naprawdę ma ciekawe brzmienie. Pojedyncza sztuka kosztuje około 600 zł, ale jeśli zdecydujemy się na parę, zapłacimy około 800-850 zł za obie sztuki. Jak widać zakup pojedynczej sztuki średnio się opłaca.

Nie ma co ukrywać, do nagrań podcasterskich nie jest to pewnie pierwszy wybór, na który wpadniemy, jednak jeśli będziemy potrzebować tego typu mikrofonów dodatkowo do nagrań dźwięków na przykład, bo nas to wciągnie, tak jak było w moim przypadku, no to od biedy możemy oszczędzić na mikrofonie do nagrywania głosu.

LCT 040 da sobie radę, choć koniecznie z Deadcatem albo Popfiltrem. Osobiście używam LCT 040 jako przyzwoitego mikrofonu wyjazdowego. Użyłem go na przykład podczas ostatnich nagrywek przy relacji ze strefy retro, albo podczas wszystkich nagrań terenowych, które robiłem w ostatnim czasie.

Uzbrojony w Deadcata, na przykład tego Rode WS8, Luit jest zazwyczaj dostatecznie zabezpieczony przed podmuchami, a do tego nie sprawia problemów podczas transportu, bo zajmuje naprawdę mało miejsca. Brzmieniowo wypada bardzo podobnie do LCT 440, no i szkoda tylko, że o tyle mocniej szumi.

Powrót