Powrót

157 Narzędziownik podcastera. Mikrofon Lewitt LCT540S

[muzyka] Witajcie w kolejnym odcinku podcastu "Gadanie Gadesa" z cyklu "Narzędziownik Podcastera". Minęły dwa lata od czasu, gdy przekonałem się, że bezszumowe nagrywanie jest możliwe. To znaczy od czasu, gdy stałem się posiadaczem mikrofonu LVID LCT 440 Pure.

Potem miałem do czynienia z wieloma, no naprawdę wieloma mikrofonami, ale ciągle gdzieś w głowie siedziała mi myśl o tym, że chętnie wypróbowałbym w działaniu najmniej szumiący mikrofon na świecie, jak swego czasu reklamowała firma LVID model LCT 550.

Miał on być w zasadzie całkowicie wykastrowany z szumów własnych, jeśli można tak powiedzieć, co w praktyce sprowadzało się do poziomu szumów mniej więcej 4 dB ważone krzywą A. Niżej w temperaturze pokojowej raczej zejść się nie da, no bo wiadomo, że cząsteczki powietrza się poruszają, uderzają w membranę, więc zawsze jakiś szum powstanie.

Zresztą to nie jest jedyne źródło szumów w nagraniu, ale powiedzmy, że ten mikrofon, czyli ten LCT 550 miał być niby bezszumowy. Potem pojawił się LCT 540 Sub-Zero, no i stąd już krótka droga do LCT 540 S, czyli obecnej wersji.

Generalnie te trzy mikrofony się specjalnie jakoś nie różniły między sobą, podejrzewam, że to po prostu były kolejne wersje tego samego, przynajmniej tak wynika z lektury instrukcji obsługi do tych wszystkich mikrofonów, więc generalnie te wszystkie trzy mikrofony, z których można obecnie kupić już tylko LCT 540 S, są w zasadzie tym samym, bardzo niskoszumowym mikrofonem.

Oczywiście ta wartość 4 dB ważonych krzywą A jest imponująca do dzisiaj, ale nie jest to już jedyny mikrofon z takim parametrem na rynku, chociażby Rode NT1 5. generacji, czy teraz nazwana odmiana Signature, one też mają tak niski poziom szumów własnych.

Tak czy inaczej, robaczek tzw. chciejstwa wił się we mnie i wił, aż w końcu doczekałem się i pod choinką 2023 roku znalazłem paczkę, czy może pakę, z mikrofonem Luit LCT 540 S. W poprzednim odcinku narzędziownika o numerze 153, omawiałem model także firmy Luit, ale o symbolu LCT 240 Pro, który, chociaż to jest naprawdę solidny mikrofon, we mnie nie wzbudził jakiegoś gorącego entuzjazmu.

Byłem więc ciekaw, jak wypadnie pod tym względem 540, no bo patrząc pod względem budżetu, który trzeba mieć, no to to powinien być najlepszy mikrofon Luita spośród wszystkich, które posiadam. A mam już ich trochę, bo mam i dynamiczny MTP 550, tak, DMS, chyba tak się nazywa, i potem pojemnościowe LCT 040, tutaj są dwa paluszki, wspomniany LCT 240 Pro, czyli to jest taki mało membranowy, studyjny mikrofon, no i oczywiście mój ulubiony LCT 440 Pure, który jest już mikrofonem wielkomembranowym, którym nagrywałem z dużą przyjemnością przez ostatnie dwa lata.

No oczywiście, kiedy akurat mogłem sobie dobierać zupełnie dowolnie mikrofon, to często padało właśnie na ten model. Do tej oficjalnej czwórki Luita, można jeszcze nieoficjalnie dorzucić w moim studio, tanią podróbkę Luita LCT 440, czyli mikrofon CECAMOWA SXM3, który to mikrofon testowałem w odcinku 141.

Jeśli słyszeliście te poprzednie modele, a wszystkie były już w narzędziowniku, to możecie sami ocenić, jak się ma ich brzmienie do tego, co słyszycie obecnie. Tradycyjnie nadal słuchacie nieprzetworzonego nagrania z mikrofonu Luita LCT 540 S, który jest podłączony do rejestratora Tascam DR-100 MK3.

Zanim przejdę może do omawiania samego mikrofonu, należy się wam kilka słów o całym zestawie, który dostajemy po zakupie. A dostajemy solidną paczkę, bo mikrofon zapakowano w skrzynię, taką solidną skrzynię z tworzywa sztucznego.

I ta skrzynia wypełniona jest pianką, która trzyma wszystkie elementy zestawu na miejscu. No i oprócz mikrofonu znajdziemy w tej paczce uchwyt elastyczny, który jest wyższy od tego uchwytu, który dostałem razem z LCT 440, no bo i sam mikrofon 540 S jest dłuższy, czy też wyższy od 440.

Do tego w pudle znajduje się też mocowany magnetycznie popfiltr oraz gąbka z logo producenta. Tym razem i ten popfiltr i gąbka są już identyczne jak te z LCT 440. Znajdziemy też dokumentację, etui z Ecoskóry, gumową opaskę i pasek rzepowy, żeby można było sobie spiąć kabel.

Na jakość wykonania poszczególnych elementów nie sposób narzekać, jak to przystało na firmę LLUIDS, zresztą która zawsze dba o szczegóły. Przynajmniej tak wynika z mojego doświadczenia. Posiadaczy LCT 240 Pro ucieszy pewnie fakt, że LCT 540 S bez problemu może wykorzystywać na przykład sztywny uchwyt od LCT 240, no więc tutaj też zachowano pełną wymienność osprzętu, tak samo jak z LCT 440.

Sam mikrofon wykonany jest w tym samym, takim prostopadłościennym stylu wszystkich mikrofonów firmy LLUIDS. Styl ten można lubić, albo nie lubić, ale muszę przyznać, że godna podziwu jest konsekwencja austriackiego producenta w stosowaniu właśnie tego typu wyglądu mikrofonu.

Przez to trudno jest pomylić LLUIDS z innymi mikrofonami na rynku, a to jest zawsze marketingowo przynajmniej jakiś plus, że widzimy mikrofon nawet z daleka i już wiemy, że to jest prawdopodobnie właśnie jakiś LLUID. Tak jak wspomniałem LCT 540 S jest wyższy, czy też dłuższy od modeli LCT 240 i 440, a w tej dolnej części obudowy, tej wydłużonej, umieszczono diody sygnalizacyjne i przyciski sterujące, bo ten mikrofon można konfigurować, a liczba funkcji i ustawień jest całkiem spora i można się jej nie spodziewać patrząc tylko na ten mikrofon z zewnątrz.

Wrócę do tego później, a teraz może garść parametrów samego mikrofonu. Jest to konstrukcja wielkomembranowa, pojemnościowa, o charakterystyce kardioidalnej, czyli nerkowej, jak kto woli. No i tak brzmi mikrofon, do którego mówię z około 15 cm na wprost.

Tak brzmi, kiedy mówię do niego z boku pod kątem 90 stopni. A tak brzmi, kiedy mówię do niego z tyłu. Jeśli chodzi o efekt zbliżeniowy, to teraz mówię do mikrofonu z odległości około 2-3 cm. Teraz ponownie z 15 cm, z 30 cm i z odległości mniej więcej metra.

W komplecie z mikrofonem, tak jak wspomniałem wcześniej, dostajemy gąbkę i metalowy popfiltr. Bez tych zabezpieczeń odporność na podmuchy nie jest najwyższa, jak to w ogóle w przypadku mikrofonów wielkomembranowych, pojemnościowych.

No i kiedy usunę zabezpieczenie, bo oczywiście obecnie używam popfiltra takiego zewnętrznego, no to z 15 cm frazy testowe brzmią następująco. "Piekarz Piotrek przyniósł pizcę, peperoni po południu oraz poproszę papier pakowy do pakowania paczek".

Tak to brzmi. Teraz założę metalowy popfiltr. No i z tym popfiltrem odporność wygląda następująco. "Piekarz Piotrek przyniósł pizcę, peperoni po południu oraz poproszę papier pakowy do pakowania paczek". Nadal jest te 15 cm. Teraz wymienię popfiltr na gąbeczkę.

Ta sama odległość, te same frazy. "Piekarz Piotrek przyniósł pizcę, peperoni po południu oraz poproszę papier pakowy do pakowania paczek". A teraz podwójne zabezpieczenie, bo można oba te zabezpieczenia stosować jednocześnie.

Gąbka i popfiltr. 15 cm od mikrofonu. "Piekarz Piotrek przyniósł pizcę, peperoni po południu oraz poproszę papier pakowy do pakowania paczek". Wracam teraz do zewnętrznego popfiltra. No i może trochę o stukach. W zestawie dostajemy uchwyt elastyczny, czyli jest tutaj progres w porównaniu do LCT 240 Pro, gdzie był tylko uchwyt sztywny.

No i tutaj, kiedy postukam w biurko, kiedy postukam w ramie, kiedy postukam w sam uchwyt elastyczny, w kabel i w sam mikrofon. Tak brzmi odporność na stuki. Dobra, przejdę może do dodatkowych funkcji, które ten mikrofon ma w sobie, bo zamontowano tutaj trzy przyciski.

Pojedyncze krótkie kliknięcie lewego przycisku steruje łagodnym filtrem górnoprzepustowym o wartościach 80 i 160 Hz. Trzecie położenie wyłącza filtr. Teraz słuchacie głosu nieprzetworzonego z tych 15 cm jak cały test. Moment, teraz przełączyłem mikrofon na 80 Hz.

Taki filtr jest i tak brzmi przy niezmienionej odległości 15 cm. No jak słychać różnica jest subtelna dosyć, chociaż słyszalna moim zdaniem. No i myślę, że to jest całkiem niezłe ustawienie dla głosu lektorskiego, pod warunkiem, że nie jest zbyt niski, bo tu już ta 80 Hz może być trochę za wysoko, no ale myślę, że dla mojego głosu byłoby to zupełnie ok.

Teraz natomiast przełączyłem filtr na 160 Hz. No i tutaj już przy męskim głosie ingerencja w sygnał jest mocniej słyszalna. I moim zdaniem dla głosów męskich jest jednak zbyt głęboka ta ingerencja. Myślę, że dla głosów damskich być może to by było ok, dla męskich niekoniecznie.

Wyłączę teraz filtr. Prawy przycisk kliknięty na mikrofonie krótko przełącza ustawienia tłumika. Tu również dostępne są dwie wielkości. Pierwsza to 6 dB tłumienie, teraz je postaram się włączyć. Tak brzmi sygnał, który jest ściszony o 6 dB przez sam mikrofon.

Natomiast drugi próg to 12 dB. Teraz przełączę mikrofon właśnie na takie tłumienie. No i tak brzmi mikrofon rejestrujący głos z 15 cm z 12 dB tłumieniem. Przełączę z powrotem na brak tłumika. Jeśli chodzi o tłumik to muszę tutaj powiedzieć jedną rzecz.

Nie wiem czy to jest cecha mojego mikrofonu, czy tak zachowują się wszystkie LCT 540 S, ale przełączanie tłumika zajmuje dosyć sporo czasu, ponieważ po wciśnięciu przycisku zaczyna mrugać dioda z nową wartością tłumienia i wydaje mi się, że to tłumienie nie jest aplikowane od razu, tylko dopiero po kilku, mniej więcej, nie wiem, nawet chyba 10 sekundach dopiero zmienia się ta wartość, więc trzeba to robić raczej z wyprzedzeniem, niż na ostatnią chwilę.

No taka tutaj mała uwaga ode mnie. Przyciski działają dosyć lekko i można nawet przypadkowo dotykając mikrofonu sobie przełączyć te dwa parametry. Dlatego warto wiedzieć, że naciśnięcie środkowego przycisku przez dwie, czy troszkę nawet więcej sekundy powoduje włączenie blokady.

No i wtedy nie działają żadne przyciski, chyba że któryś z nich przyciśniemy znowu przez taki dłuższy okres, powyżej dwóch sekund, to wtedy blokada się zdejmuje. Więc warto o tym pamiętać, że da się zablokować te przyciski, tak żeby nam się nie przełączały w trakcie.

Nie jest to może stuprocentowe zabezpieczenie, no ale jakieś jest. Prawy i lewy przycisk mają jeszcze dodatkowe funkcje. Lewy, jeśli przyciśniemy go ponad dwie sekundy, wprowadza mikrofon w stan sprawdzania, czy wystąpiło przesterowanie, bo ten mikrofon monitoruje na bieżąco sygnał i jeśli wykryje przesterowanie, to zapamiętuje to, że takie przesterowanie zaszło.

Więc jeśli wejdziemy w ten tryb historii, naciskając przez ponad dwie sekundy lewy przycisk, to środkowa dioda w kształcie logo Louista zacznie mrugać na biało i zielono, jeśli wszystko było w porządku i nie było przesterowania, albo na biało i czerwono w przeciwnej sytuacji, kiedy takie przesterowanie wystąpiło.

Ta historia kasuje się i w momencie sprawdzenia, i w momencie odłączenia zasilania Fandom. Prawy przycisk również ma taką dodatkową funkcję, mianowicie przyciśnięty na dwie sekundy włącza tryb automatycznego ściszania. Dioda w kształcie logo Louita świeci się na czerwono, a po wykryciu przesterowania jest generowany dźwięk i sygnał się ścisza.

Louist najbardziej jest dumny w tym modelu z bardzo, bardzo niskiego poziomu szumów własnych. No i faktycznie, poza odgłosami wpadającymi do samego mikrofonu z zewnątrz, ciężko jest cokolwiek innego usłyszeć. Mikrofon w specyfikacji ma wpisaną właśnie taką wspomnianą na wstępie wartość 4 dB ważonych krzywą A.

No i skłonny jestem uwierzyć, że faktycznie to jest maksymalnie niski poziom szumów, jaki da się pewnie w praktyce uzyskać. No chociaż nie oszukujmy się też, bo wiadomo, można się ekscytować technikaliami, ale nie oszukujmy się, że to jest po prostu sztuka dla sztuki, bo już poziom rzędu 10 dB, czy nawet 12 dB ważonych krzywą A, to są naprawdę bardzo niskie szumy.

Jak się słyszy to po raz pierwszy, to naprawdę robi to szalone wrażenie. No ale absolutnie nie zamierzam narzekać, zwłaszcza, że moim zdaniem LCT 540 brzmi przyjemniej dla ucha, niż Rode NT1 5 generacji, który był do tej pory najmniej szumiącym mikrofonem pojemnościowym w tej mojej małej studyjnej kolekcji.

A teraz zostawię wam tutaj fragment ciszy, żebyście mogli sobie pogłośnić sygnał i zobaczyć jak to rzeczywiście brzmi. Przypomnę, że to nagranie nie jest odszumiane. To jest po prostu surowe nagranie z rejestratora Tascam DR-100 MK3.

No i możecie posłuchać, jak ciche jest moje studio podczas nagrywania. Postaram się nie oddychać za mocno. Przy okazji przytoczę wam anegdotkę z pierwszego dnia testów tego mikrofonu. Bo kiedy wydostałem go spod choinki, to oczywiście pobiegłem zaraz do pokoju obok.

Tam już miałem przygotowany rejestrator Zoom F3, bo byłem na wyjeździe u rodziny, ale F3 sobie zabrałem razem z kablem XLR, żeby jeszcze na miejscu sobie tam nagrać test i posłuchać jak się mają te szumy właśnie w LCT 540 S.

No i nagrałem sobie testowe raz, dwa, trzy próby mikrofonu, jak to zwykle. I byłem pod bardzo dużym wrażeniem, naprawdę rewelacyjne wrażenie zrobił na mnie ten mikrofon. No więc po powrocie do domowego studia postanowiłem sprawdzić, jak to będzie nagrywać bardzo, ale to bardzo ciche dźwięki.

No więc mikrofon podłączyłem do najbardziej niskoszumowego urządzenia rejestrującego w moim studio, czyli do Rodecastera 2, no i zacząłem podbijać wzmocnienie. No i do rejestracji głosu na takim normalnym poziomie, tak jak na przykład teraz nagrywam, w Rodecasterze muszę ustawić poziom mniej więcej 45, może 46 dB.

Ale ja chciałem dojść do maksymalnej możliwej wartości, czyli do 76 dB. Zacząłem to zwiększać, słyszałem coraz więcej, w tym jakieś rzeczy, które się dzieją gdzieś tam na dole na przykład u mnie w domu. Ale niestety po przekroczeniu 60 dB zacząłem słyszeć jakieś takie dziwne bzyczenie, takie elektryczne bzyczenie, które stawało się coraz głośniejsze w miarę dalszego podkręcania wzmocnienia w Rodecasterze.

No w pierwszej chwili wystraszyłem się, że może uszkodziłem ten mój egzemplarz LCT 540S w transporcie, no bo przy tym wcześniejszym nagrywaniu z zoomem f3, a tam też pogłaśniałem sygnał, no bo się nie mogłem oprzeć po kusie, tam żadnego bzyczenia nie było.

No i to nie zadziałało na mnie pozytywnie. Prawie się załamałem i już zacząłem dumać o tym, czy pakować mikrofon do odesłania, póki jeszcze tam mi został tydzień czy dwa. Postanowiłem jeszcze wcześniej sprawdzić, co tak naprawdę jest źródłem tego zakłócenia elektrycznego.

Podłączyłem zatem mikrofon do zooma f3, no bo może to Rodecaster 2 wariuje. Rodecaster czasami takie numery mi wykręca, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby to on w jakichś warunkach coś dodawał od siebie. No ale nie, na f3 także zarejestrowało się to bzyczenie.

Podłączyłem zatem do f3 inny mikrofon, czyli konkretnie Rode NT1 5 generacji, no bo on też jest taki niskoszumowy. No i tutaj odetchnąłem z ulgą, przynajmniej częściowo, bo bzyczenie pojawiło się w słuchawkach, czyli nie generował go uszkodzony LCT 540s.

No więc pozostało sprawdzić, co tak naprawdę tutaj w tym moim domowym studio generuje ten dziwny sygnał. Więc zacząłem się rozglądać, co ja tutaj jeszcze takiego mam. Mój wzrok padł na ekrany, czyli na te monitory, ale takie komputerowe monitory do patrzenia.

Wyłączyłem najpierw jeden z nich, Dela, i to nie on. Natomiast drugi to mój taki fotograficzny monitor Eizo, i się okazało, że to zakłócenie właśnie pochodzi z niego. Mimo, że był wyłączony, w tym sensie, że był w takim stanie czuwania, to jednak emitował takie delikatne bzyczenie, i to było bzyczenie akustyczne, to nie szło to po sieci nigdzie, tylko to było takie bzyczenie akustyczne, bo zbliżyłem po prostu mikrofon do tego monitora i rzeczywiście to był ten sygnał.

No więc okazało się, że na szczęście mam sprawny mikrofon i wystarczy po prostu pamiętać o tym, żeby wyłączyć ten ekran na czas nagrywania bardzo cichych dźwięków. Generalnie nigdy mi to wcześniej nie wyszło, bo przy takich zwykłych poziomach, kiedy nagrywam tylko głos, to to jest zupełnie niesłyszalne, to jest bez znaczenia ten dźwięk.

Tutaj zadziałało to ekstremalne nagrywanie bardzo niskoszumowym mikrofonem, gdzie naprawdę to pogłaśniałem bardzo mocno. Zresztą, no nie, tutaj teraz wam tego nie zrobię, bo to jest nie ten rejestrator, tu jest Tascam DR-100, on aż takiego dużego wzmocnienia jak Rodecaster nie ma, więc...

No dobra, nadszedł wreszcie czas na fragment lektorski, czyli fragment doktora Doolittle i jego zwierząt, "Hule of Tinga". Pokój był bardzo mały, bez okna i o niskim suficie. Całe umeblowanie składało się z jednego tylko krzesła.

Dookoła ścian stały wielkie beczki przyśrubowane do podłogi, aby nie staczały się na siebie podczas chwiania i kołysania statku. Nad beczkami, na drewnianych hakach wisiały cynowe dzbane różnej wielkości. Mocna woń wina przesycała cały pokój.

W środku zaś, na podłodze, siedział mały, może ośmioletni chłopaczek i płakał gorzko". No i dobra, pora podsumować moje wrażenia, które, przyznaję bez bicia, są trochę skrzywione przez moją nieustającą słabość do modelu LCT 440.

Staram się z całych sił być obiektywny, ale w zasadzie wszystko sprowadza się do tego, znaczy wasz odbiór tego mikrofonu sprowadzi się do tego, czy wam będzie odpowiadało brzmienie LCT 540 S. Dla mnie brzmi on niemal tak samo atrakcyjnie jak Neumann TLM 102, chociaż można się troszkę przyczepić do sybilantów, bo one są czytelniejsze niż w TLM.

Natomiast też ten mikrofon brzmi bardzo podobnie do LCT 440, chociaż trochę inaczej. Jeśli zresztą chcielibyście porównania tych dwóch modeli, to od tego właśnie momentu nagrywam za pomocą LCT 440, czyli tego mojego dotychczasowego ulubieńca, który w sumie nie bał się nawet konkurencji Neumanna TLM 102, a zresztą, co mi tam, czekajcie chwilę.

Teraz słuchacie właśnie Neumanna TLM 102, oczywiście również bez żadnej obróbki, poza wyrównaniem poziomów głośności, który tak właśnie sobie brzmi i ma z tej trójki najwyższe szumy własne, to prawda, ale to nie znaczy, że one są w jakikolwiek sposób bardzo słyszalne, za to ma dużo przyjemniejszą górę, ale tak mi się wydaje, że ona nie jest aż taka jaskrawa jak w przypadku Luitów i szczerze mówiąc, do nagrywania audiobooków preferuję właśnie brzmienie Neumanna nad brzmieniem Luitów.

Zresztą teraz przełączę się z powrotem na LCT 540, tak żebyście mieli też porównanie Neumanna z LCT 540. No i właśnie ten fragment już nagrywam z powrotem LCT 540 S. No i teraz pytanie, słyszeliście różnicę między tymi mikrofonami? Jeśli tak, no to możecie sami sobie wyrobić zdanie, który z nich brzmiał najlepiej w zetknięciu z moim głosem, czy Luity, czy Neumann, a jeśli Luity, to który z nich wypada lepiej? No i na koniec powraca pytanie, czy LCT 540 S to dobry mikrofon do podcastowania? Myślę, że tak, że zdecydowanie tak.

Ale czy go warto kupić? No, wydaje mi się, że przy podcastowaniu to jest jednak zbędny wydatek. Jeśli już miałbym się decydować, to raczej chyba na LCT 440 w tym wypadku, a może nawet na LCT 240 Pro, czyli na ten mikrofon testowany w poprzednim narzędziowniku.

Wydaje mi się, że do podcastowania nie za bardzo jest sens się pakować w drogie mikrofony. Co innego, jeśli już nagrywamy audiobooki, czy chcemy mieć jakąś taką działalność stricte lektorską, ewentualnie nagrywamy muzykę, no bo tam wiadomo, że należałoby to zarejestrować z najwyższą możliwą jakością.

Do podcastów nie jestem pewien, bo tutaj jednak grupa docelowa i wymagania są troszkę chyba niższe mimo wszystko. No aczkolwiek wszystko zależy jak zwykle od podcastera. Są tacy, którzy nie będą o to dbali, są tacy, którzy będą dbali.

Wydaje mi się, że jeśli słuchacie mojego podcastu, bliżej wam do tej drugiej grupy, czyli do grupy, która jednak ceni sobie wyższą jakość. No więc nie wiem, jeśli nagrywacie podcast, to już może być przesada ten mikrofon, ale może warto się przyjrzeć tym troszkę tańszym opcjom.

Powrót