[muzyka] Witajcie w kolejnym odcinku podcastu "Gadanie Gadesa" z cyklu "Narzędziownik Podcastera". I to będzie dziwny odcinek, bo testuję dzisiaj mikrofon DPA 44-88 i do samego końca nie wiem, którą wersję testu ostatecznie opublikuję, bo w tym momencie nagrywam wersję taką polową.
Zresztą pewnie słychać, że jestem na środku pola, no i nagrywam tutaj ten odcinek. Natomiast mam też wersję nagraną w studio, no bo wszystko wynika z tego, że ja kupiłem ten mikrofon głównie po to, żeby nagrywać nim i w terenie i w studio.
Więc postanowiłem, że chyba dobrze będzie, żeby ten test także miał część nagraną w studio i miał część nagraną w terenie. No i tą częścią w terenie się aktualnie zajmuję i zobaczymy co z tego wyjdzie. Generalnie już testowałem w odcinku 170 model nagłowny, ale był to wtedy dosyć nisko budżetowy czy taki średnio budżetowy model firmy Kimafun.
Dzisiaj, tak jak wspomniałem, jest to DPA 44-88. Czyli zupełnie inna półka cenowa. Czy jakościowa również? No to będziecie mogli sobie ocenić wracając do tego odcinka 170. Żeby moje wymagania co do tego mikrofonu nie zaburzyły za bardzo testu, najpierw postaram się tak omówić ogólnie ten model mikrofonu, czyli rzucić na niego takim bardziej obiektywnym okiem, a dopiero w drugiej części zajmę się tym co wyszło, a co nie wyszło w tych moich zamierzeniach i w tym jak ja chciałem ten mikrofon wykorzystywać.
No więc dobra, DPA 44-88 to pojemnościowy mikrofon nagłowny o charakterystyce kardioidalnej. Już to zdanie pokazuje, że to nie jest po prostu jakaś tam krawatówka, tylko mikrofon do ściśle określonych zadań. Firma DPA jest chyba znana każdemu użytkownikowi małych mikrofonów i to jest znana raczej jako producent urządzeń wysokiej jakości.
No i tak jest też w tym przypadku, a model 44-88 jest jednym z nowszych. No i doczekał się choćby nowego stelażu mocującego go na głowie. Ale do rzeczy może. A początek jest w ogóle taki, że kupujemy sobie mikrofon, dostajemy pudełko, a w tym pudełku dostajemy etui.
W etui, czyli w takiej saszetce dostajemy pięć gąbek firmowych niwelujących jakieś poruszenia głową, żeby powietrze, które podczas takiego ruchu trafia w mikrofon, żeby nie powodowało jakichś zakłóceń, więc tego typu gąbki dostajemy.
Dostajemy też lusterko, które jest zintegrowane ze ścianką tego etui, czyli jak otworzymy widzimy lusterko i to lusterko dosyć mocno ułatwia, zwłaszcza na początku, zamocowanie tego całego zestawu na głowie. No i oczywiście dostajemy też mikrofon z kablem i ze stelażem.
Co jest istotne w kwestii montażu? Ten stelaż ma też taki dodatkowy klips. To jest właśnie pewna nowość, tak przynajmniej zrozumiałem z filmiku, w którym omawiano ten model. To jest taki klips, który pozwala przypiąć kabelek, ten który nam z tyłu spływa po szyi, żeby można go było przypiąć np.
do kołnierzyka koszuli, czy do bluzki, czy do marynarki, tak żeby ten kabel nie wędrował nam po szyi, nie ocierał się o ubranie czy o skórę i nie powodował zakłóceń. Jeśli dotknę kabelka, teraz możecie posłuchać co się dzieje jeśli dotykam tego stelażu i kabla.
Nie są to przyjemne odgłosy, więc wszystko co pozwala zniwelować czy zminimalizować te dźwięki, wszystko to jest na plus moim zdaniem. No i po założeniu tego misternego stelażu i mikrofonu na głowę, chcielibyśmy pewnie coś nagrać, ale w wypadku tego mikrofonu nie jest to takie proste, czy może to nie być takie proste.
O ile jeszcze kupiliśmy zestaw, który już firmowo ma kabelek zakończony końcówką mini jack, to w innym przypadku będzie to zazwyczaj takie złącze micro dot. Ono jest chyba autorstwa firmy DPA, tak mi się wydaje. Jeśli mamy tylko właśnie takie zakończenie, to niestety czeka nas jeszcze do kupienia adaptera.
Adapter dobieramy do tego, do czego chcemy podłączyć mikrofon. Ja zdecydowałem się na mini jacka w standardzie Sennheiser EW, a dokładnie to jest model DAD6034. To jest taki adapter, z tego względu, że planowałem używanie DPA razem z nadajnikiem od Rode Wireless Pro.
I tak właśnie dzisiaj nagrywam ten odcinek. Mam przypięty mikrofon właśnie do tego nadajnika. Wireless Pro ma właśnie gwint przy gnieździe mini jack, dzięki czemu można pewnie połączyć mikrofon z nadajnikiem, tu się nic nie rozłączy.
Ale oczywiście jeśli ktoś potrzebuje połączyć mikrofon np. z jakimś tradycyjnym rejestratorem z gniazdami XLR, to jest też i taki adapter. Ten konkretnie ma symbol DAD6001BC, czyli ten XLR. Natomiast firma DPA zapewnia połączenia jeszcze z innymi systemami, więc jeśli mamy jakieś nadajniki czy rejestratory z jakimiś innymi gniazdkami, warto zajrzeć na stronę DPA i tam znaleźć odpowiedni adapter.
Czy warto kupować wszystkie? Zapewne to się nie opłaca, bo każdy z tych adapterów kosztuje między 400 a 450 zł. Więc jeśli ktoś chciałby sobie na zapas kupić, nie wiem, wszystkie, które firma DPA oferuje, no to musi znacząco zwiększyć budżet na zakupy, bo nie są to tanie rzeczy.
Tę część studyjną, jeśli ja ją tutaj wrzucę, nagrywałem za pomocą rejestratora TASCAM DR100 MK3 i tam używałem tego adaptera na XLR, żeby móc podłączyć do takiego zwykłego rejestratora. Bo minusem korzystania z takiego adaptera, jaki ja mam, czyli na ten mini jack, ale w standardzie Sennheiser EW, jest to, że bardzo często nie da się go podłączyć do zwykłego gniazdka mini jack.
Właśnie ze względu na blokadę, bo tam jest taki pierścień nakręcany na gwint przy gniazdku i jeśli nie ma gniazdka, która jest do tego przystosowana, no to po prostu nie podłączymy, nie wciśniemy tego mini jacka na tyle głęboko, żeby całość zadziałała.
Więc warto to mieć na uwadze i dobrać adapter w sposób rozsądny, powiedzmy. Generalnie problem z testowaniem tego mikrofonu jest taki, że tutaj większość rzeczy, które zazwyczaj robię podczas testów mikrofonów, tutaj to nie ma zastosowania.
Bo podmuchów nie sprawdzę, nie sprawdzę efektu zbliżeniowego, nie sprawdzę kierunkowości, no mogę te uderzenia, to co już zrobiłem, to mogę sprawdzić. O podmuchach powiem jeszcze trochę później w tej drugiej części. No i co? No to pozostaje mi tylko być może teraz przełączyć się na część studyjną.
Posłuchajmy zatem fragmentu doktora Doolittle i jego zwierząt - Hugh Loftinga. Pokój był bardzo mały, bez okna i o niskim suficie. Całe umeblowanie składało się z jednego tylko krzesła. Dokoła ścian stały wielkie beczki przyśrubowane do podłogi, aby nie staczały się na siebie podczas chwiania i kołysania statku.
Nad beczkami na drewnianych hakach wisiały cynowe dzbany różnej wielkości. Mocna wońwina przesycała cały pokój. W środku zaś na podłodze siedział mały, może ośmioletni chłopaczek i płakał gorzko. No dobra, skoro taką formalną część powiedzmy tego testu mamy za sobą, no bo nie wiem czy jest sens się wypowiadać o brzmieniu tego mikrofonu, bo jeśli słuchaliście tej części studyjnej to łatwo dostrzeżecie, że jakość brzmienia samego mikrofonu, samego w sobie, to nie jest jakaś rewelacja, to nie jest konkurencja dla mikrofonów pojemnościowych wielkomembranowych i jak nagranie z każdej krawatówki należy ten sygnał obrobić, czyli należy troszkę dodać niskich częstotliwości, troszkę opanować górne częstotliwości.
W DPA jest to o tyle ułatwione, że faktycznie ten mikrofon zbiera dosyć dużo tych częstotliwości, więc da się to zrobić w miarę bez szkody dla sygnału i faktycznie już po obróbce ten sygnał będzie się nadawał do większości zastosowań, wydaje mi się, że w dużo większym stopniu niż na przykład sygnał z nadajnika od Rode Wireless Pro.
Natomiast co do sygnału z Laval-E2, no to tutaj odsyłam Was do testu właśnie Rode Wireless Pro, tam była próbka nagrywana za pomocą Laval-E, czyli możecie sobie zobaczyć jak tam wypadło surowe nagranie, a jak ono wypada tutaj.
Ale dobra, to już na temat brzmienia to sami sobie podejmiecie decyzję, po to jest surowe nagranie, żebyście mogli posłuchać i ocenić, czy da się coś z tego zrobić, czy nie, Waszym zdaniem. Natomiast jak to wypadło w moim przypadku? No bo ja zakładałem dwa scenariusze używania tego mikrofonu.
Pierwszy scenariusz, że będę nim nagrywał takie dzienniki audio, które do tej pory nagrywałem właśnie za pomocą takich mikroportów jak Rode Wireless czy Saramonic Blink 900, czyli tego typu mikroporty przypinałem sobie na przykład do bluzy i nagrywałem takie dzienniki audio, czyli omawiałem sobie jakieś tam zagadnienia, z których miały powstać odcinki podcastu, no czy coś takiego.
I zazwyczaj robię to podczas jazdy na rowerze, czyli popołudnie wsiadam na rower, żeby zażyć trochę ruchu, ruszam w trasę, no i w tym czasie sobie tam omawiam różne sprawy. Właśnie do tego celu miał mi służyć DPA 4488, ale się okazało, że niestety, ale konstrukcja taka nagłowna nie do końca się sprawdza przy nagrywaniu w terenie.
Nawet nie jestem pewien czy teraz, bo powiewa tutaj wiatr, czasami są całkiem spore te podmuchy, nie wiem na ile będą wytłumione, bo nie mam podsłuchu, naturalną koleją rzeczy. Natomiast problemem okazuje się konstrukcja, czyli mamy ten wysięgnik, na którym osadzony jest mikrofon, no i ten wysięgnik jest oddalony od twarzy.
No i w związku z tym mikrofon jest bardzo słabo zasłaniany przez cokolwiek, a więc jest bardzo podatny na podmuchy. Ja o tym wiedziałem, nie łudziłem się, że goły mikrofon będzie mi działał na zewnątrz, to już nagrywam na tyle dużo, żeby wiedzieć, że tak się nie dzieje.
Więc od razu zamawiając mikrofon zamówiłem też deadkety. Jeden to był deadket od Rode, od firmy Rode, to był mini-fur, chyba tak się nazywał. A drugi to był deadket od firmy Bubblebee o symbolu BBI-L02, jeśli Was nie okłamuję w tym momencie.
Na Bubblebee się zdecydowałem dlatego, że mam już fajnego deadketa na Tascam X8 i on działa bardzo dobrze. Z tego co słuchałem różnych porównań, to rzeczywiście oni robią fajne te deadkety, więc zamówiłem takiego malutkiego, włochatego deadketa, który miał mi ochraniać DPA.
Niestety okazało się, że nie chroni, a przynajmniej nie w takim stopniu w jakim ja bym tego chciał i do jakiego przyzwyczaiły mnie właśnie te mikroporty. W przypadku mikroportów takich jak Rode Wireless czy Blink 900 od Saramonica, tam jest dużo łatwiej chronić mikrofon, bo mikrofon jest wpuszczony w obudowę i wystarczy zakryć od góry to futerkiem i już wiatr nie ma takiego bezpośredniego dostępu do mikrofonu, więc tam jest to dużo łatwiej zrealizować.
Tutaj, tak jak wspomniałem, mikrofon jest na wysięgniku, z dala od twarzy, z dala od jakiejkolwiek zasłony, więc ten deadketik malutki to jest jedyna jego osłona przed podmuchami i się okazuje, że to jest osłona niewystarczająca.
Ja jeszcze spróbowałem później różnych deadketów, żeby nie było, że tylko te dwa wypróbowałem, bo miałem i od Rycota Windscreen Mini i wypróbowałem też ten deadket od Lavalier 2, bo on w przypadku Lavalier 2 działał bez problemu.
Tutaj niestety nie, poza tym on jest za duży, więc się zsuwa, chociaż gdyby działał to pewnie bym upchał do niego waty, byle tylko się mieścił, no ale nie działał do końca tak jak trzeba, więc po tych różnych próbach podjąłem decyzję, że jednak trzeba spróbować zrobić to ekstremalnie i kupiłem dwa takie już naprawdę ekstremalne deadkety dla tego typu mikrofonów, czyli to był model od DPA, od samego producenta mikrofonu, model R1 i dodatkowo też od firmy Bubblebee, taki super model, najbardziej pancerny powiedzmy, czyli Windbubble Pro Extreme Small.
Niestety okazało się, że nawet te deadkety nie do końca sobie radzą. Ja mam właśnie w tym momencie założony na mikrofon ten najbardziej ekstremalny deadket, czyli Windbubble Pro Extreme Small w wersji szarej akurat. No i jeśli się przedzierają jakieś podmuchy, no to sami słyszycie, że to nie do końca się sprawdza, mimo tego, że tak jak nagrywam teraz, czyli po prostu stoję sobie, to te podmuchy nie powinny być jakoś bardzo mocno słyszalne.
Zdecydowanie gorzej jest kiedy jadę, więc generalnie okazało się, że do rejestrowania dźwięku w ruchu ten mikrofon nadaje się średnio. No zdecydowanie lepiej się sprawdzają jednak w tym wypadku zwykłe krawatówki, bo one przynajmniej częściowo są zasłonięte ciałem i trzeba je tylko ochronić z jednej strony.
Natomiast tutaj, no mówię, to jest mikrofon wystawiony po prostu na podmuchy powietrza, więc w sumie nie ma się co dziwić, że nie działa to tak dobrze jak ja bym chciał. A dlaczego nie sprawdzi mi się ten mikrofon także jako taki mikrofon studyjny? No otóż wszystko przez Rode Wireless Pro, na którego postawiłem, kupując taką a nie inną wtyczkę, taki a nie inny adapter.
Początkowo nawet się tego nie spodziewałem, bo rzuciłem się na te nagrania w terenie i nic nie zapowiadało, że coś tu może pójść nie tak, ale w momencie kiedy zacząłem się przygotowywać do live'a, do którego raczej już chyba nie dojdzie i go nie będzie po prostu, no zaszło coś, zresztą włączę wam tutaj fragment takiego testu, który wtedy nagrałem.
Posłuchajcie co się zaczęło dziać. Raz, dwa, trzy, to są zakłócenia, które są słyszalne po sparowaniu nadajnika Rode Wireless Pro z Rodecaster'em 2. Otóż to, Rode Wireless Pro po nawiązaniu połączenia, czy to z odbiornikiem, czy z Rodecaster'em 2, po prostu tak mówiąc oględnie sieje sygnałem dookoła, że zakłóca nie tylko DPA, ale także w przypadku moich testów na przykład zakłócał nawet Luita LCT 540S.
No i przyznał, że byłem w pewnym szoku, bo na ostatnim live'ie nie widziałem podobnych efektów, kiedy korzystałem sobie z nadajnika Rode Wireless, no a tutaj po prostu tragedia. Sprawdziłem jeszcze na drugi dzień, żeby nie było, że tutaj coś akurat się działo, nie wiem, było włączone jakieś źródło promieniowania, czy cokolwiek, no ale było dokładnie to samo, więc też chwilowo dałem spokój.
Teoretycznie nie jest źle, jeśli podłączę mikrofon do Rodecaster'a kablem XLR, czyli właśnie przez ten adapter na XLR, ale nie po to chciałem mieć mikrofon nagłowny, żeby być przypiętym kablem do stacjonarnego urządzenia nagrywającego, rozumiecie.
Najciekawsze, że jeżeli korzystam z nadajnika od Rode Wireless jako rejestratora, czyli po prostu przypinam DPA i nagrywam, czyli tak jak to robiłem przy nagraniach w terenie, to wszystko jest naprawdę bez żadnych problemów, nie ma żadnych dziwnych dźwięków, efektów, zakłóceń itd.
Dopiero po aktywowaniu anteny i nawiązaniu połączenia z odbiornikiem zakłócenia są tak duże, że w zasadzie nie ma sensu nagrywać. Więc niestety. Oczywiście mógłbym dokupić taki profesjonalny nadajnik radiowy, nie wiem, Sennheisera na przykład albo Shura, do tego odbiornik, ale raz, że to są kolejne koszty, a po drugie, nie za bardzo mi zależy aż tak bardzo na nagrywaniu mikrofonem nagłownym.
Podsumowując, można powiedzieć, że stałem się ofiarą własnego chciejstwa i nieznajomości tej gałęzi branży audio, z jej, jak widać, rozmaitymi pułapkami. Sam mikrofon jest naprawdę świetny, ale obecnie jakoś nie za bardzo widzę możliwość wykorzystania go w inny sposób niż do eksperymentowania.
Czy żałuję, że wybrałem DPA 4488 zamiast któregoś z modeli krawatowych od firmy DPA? I tak, i nie, no bo z jednej strony niby mógłbym mieć coś lepszego, być może tak by wyszło, ale z drugiej strony mogę sobie w każdej chwili wypiąć DPA 4488 ze stelażu i wtedy będę miał krawatówkę, chociaż kierunkową, a nie dookólną.
Ale ja właśnie nie chciałem mieć krawatówki, nie chciałem mieć mikrofonu gdzieś tam zainstalowanego daleko od ust, bo chciałem się przede wszystkim pozbyć echa, pogłosu i innych zakłóceń, które pojawiają się, kiedy mikrofon jest oddalony o te 20-30 cm.
Napiszcie w komentarzach co sądzicie na temat takiego eksperymentu, czy uważacie, że nagrywanie w ogóle krawatówką, czy zestawem nagłownym ma sens, czy nie. Ja tymczasem będę się zwijał, bo widzę, że idzie chmura, idzie duża chmura, a nie chcę, żeby mnie tutaj zmoczyło na środku tego pola, więc to tyle ode mnie.
© 2024 Konrad Leśniak